czwartek, 17 września 2009

Komisariat

We wtorek miałam okazję gościć w poznańskim komisariacie policji. Zostałam wezwana na pomoc dla obcokrajowca mieszkającego w Polsce, który niespecjalnie mówi po polsku (ale całkiem dobrze po angielsku). Okazało się, że został napadnięty w centrum miasta, a gdy zatrzymał napastnika i wezwał policję - na komisariacie nie było nikogo, kto mógłby przyjąć od niego zeznania, gdyż panowie "po angielsku rozumieją, ale nieco gorzej mówią"... Hmm...

Żeby było ciekawiej, gdy już przyszłam, okazało się, że właśnie przychodzi II zmiana do pracy i musimy jeszcze poczekać (napadnięty siedział tam już od pół godziny). No to poczekaliśmy kolejne pół i wreszcie przyszedł po nas pan policjant. Poszliśmy do małego pokoiku, ozdobionego, jakżeby inaczej - kalendarzem z gołą babą z CKM-u. Taaa.....


Zaczęło się składanie zeznań. Spisywanie protokołu trwało - bagatela - 45 minut. Potem kolejne 45 minut na opisanie ze szczegółami zniszczonego zegarka - przecież aparatu fotograficznego jeszcze nie wynaleziono, prawda? Szczegóły zresztą nie do końca były szczegółowe, bo skórzany pasek jest paskiem skóropodobnym, bo pan policjant nie jest biegłym i nie może określić dokładnie materiału. Zupełnie przypadkiem w następnej linijce napisał, że na pasku jest napis GENUINE LEATHER...
Potem jeszcze tylko 15 minut poczekaliśmy aż skseruje dokumenty i je podbije pieczątkami i mogliśmy iść.

Nie jestem w stanie tego skomentować. Ot, dzień, jak co dzień.

Oglądam swoje buty, a pan policjant mozolnie opisuje zegarek...

Brak komentarzy: